Póki co w zamian słucham smętnych piosenek. Zaczynam wierzyć, że jesteśmy uzależnieni od pewnych rytuałów. Jeśli raz zaczną się kłopoty jakiegoś rodzaju to jakby nie sposób ich uniknąć. Pojawiają się pod tysiącem różnych form, ale w zasadzie to te same problemy. Optymistyczna wersja zakłada, że przytrafiają nam się po to, żebyśmy sobie z nimi w końcu poradzili. Pesymistyczna - mamy w genach czy w psychice zakodowaną skłonność do danego typu sytuacji i sami je produkujemy - podświadomie, więc nie umiemy sobie z nimi dać rady świadomie i do końca naszych dni przeżywamy kalkomanie jakichś archetypicznych dla nas dramatów...
Oczywiście ja wierzę w wersję optymistyczną. Wciąż jeszcze. Mimo wszystko.
"Chociaż rozpacz już od lat wyziera z [nadziei] dna"