piątek, 11 listopada 2011

...and if I have to go

A po co? Iść. Stać. Zo-stać. Być.
Nic mi się - q*wa - nie chce. Istnieć mi się nie chce.
Aczkolwiek cena istnienia jest o tyle niższa, o ile mniej się je ceni. Radykalna głupota logiki tego stwierdzenia powala mnie na tyle, żeby się nie pogrążyć. Głupio umierać za idee - zwłaszcza, kiedy się w nie nie wierzy. Albo nawet nie wie o ich istnieniu.
Pooglądałabym "Lie to me".
Ha! Czyli coś tam mi się chce. Szkoda, że nie na tyle, żeby cokolwiek zrobić.

sobota, 22 października 2011

Całe zło już za mną (?) !

Wreszcie - po wielkich przejściach i mękach - licencjat za mną. Czuję się jak po maratonie: zmęczona, ale szczęśliwa.
Na magisterkę dostałam się na seminarium prof. Sławka, co mnie bardzo cieszy. Teraz muszę uważać, żeby nie zawieść siebie i jego.
Szylek dalej sam... niestety, nie mogę mu znaleźć towarzysza.
Za to mój towarzysz chyba się złości na cały świat - i wygląda na to, że to moja wina... Przez ostatni czas byłam nieznośna. Cóż, jeszcze nie wiem jak - ale muszę to jakoś naprawić.

wtorek, 13 września 2011

Czasem nienawiść

Szynszyl mojego brata bywa wstrętnym małym gryzoniem o wyjątkowo wkurzającym talencie do rozwalania ważnych dla mnie rzeczy. Najgorsze, że karanie go nie ma sensu bo ten mały debil nigdy nie zrozumie, że to nieprzyjemne co go spotyka jak nabroi to kara i że można jej uniknąć nie robiąc nic złego.

wtorek, 6 września 2011

Muza

Trochę spokoju. Straciłam sporo książek. Zobaczyłam świetnego nowego Allena. Troszkę przesłodzone zakończenie, które zbyt wiele obiecuje - ja bym je zostawiła otwarte; skoro główny bohater uczynił wreszcie to epokowe odkrycie, że nie istnieje Złoty Wiek, można było jeszcze tylko pokazać, jak znajduje odwagę by dokonać zmian. Wystarczającą nagrodą byłyby same te zmiany - nagradzanie go dodatkowo unieważnia tamto odkrycie i/albo obiecuje zbyt łatwy sukces.
Poza tym szyję sobie sukienkę. Śliczna będzie. Z zasłonki :)
Szynszylątko jesiennie śni na jawie, a ja niucham zapaszki starego już lata i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

czwartek, 23 czerwca 2011

Cholerne ścieżki

Słuchanie 'Path' nie przynosi mi już ulgi w złości. Może zacznę uprawiać boks? Heh, śmiesznie by było.
Póki co w zamian słucham smętnych piosenek. Zaczynam wierzyć, że jesteśmy uzależnieni od pewnych rytuałów. Jeśli raz zaczną się kłopoty jakiegoś rodzaju to jakby nie sposób ich uniknąć. Pojawiają się pod tysiącem różnych form, ale w zasadzie to te same problemy. Optymistyczna wersja zakłada, że przytrafiają nam się po to, żebyśmy sobie z nimi w końcu poradzili. Pesymistyczna - mamy w genach czy w psychice zakodowaną skłonność do danego typu sytuacji i sami je produkujemy - podświadomie, więc nie umiemy sobie z nimi dać rady świadomie i do końca naszych dni przeżywamy kalkomanie jakichś archetypicznych dla nas dramatów...
Oczywiście ja wierzę w wersję optymistyczną. Wciąż jeszcze. Mimo wszystko.
"Chociaż rozpacz już od lat wyziera z [nadziei] dna"

piątek, 3 czerwca 2011

Będzie dobrze...?

W sumie już się nawet nie boję. Wiem, że teraz sporo pozawalam. Ale uratuję więcej - mam nadzieję. Chciałabym, żeby to było już. A najlepiej, żeby było już po.
Nie, nie powiem o co chodzi - za łatwo by było, a dla mnie zbyt niebezpiecznie. Napiszę tylko, że z konieczności przechodzę na tęczową stronę mocy...

niedziela, 15 maja 2011

Zielony płaszcz

:)
Zaczęłam wreszcie pisać te cholerną pracę licencjacką!!!!! :):):):):):):)
To chyba ma coś wspólnego z goniącymi mnie jak wygłodniałe... bestie (?) moimi byłymi facetami. Oni są w mojej podświadomości, w pod- i przedmyślach... i w moim cholernym telefoniszczu komórkowym. Spać mi nie dają.
A ja postanowiłam znów na przekór pójść naprzód. Może po to ich wogóle trzymam przy sobie? Żeby radykalnie kwestionowali istnienie czasu przyszłego dla mnie?
Potwory spod łóżka, złe życzenia... Marzenia, przed których spełnieniem tak mnie ostrzegano, o których grozie sama wiedziałam, a jednak, a jednak wierzyłam, jak się wierzy w miłości - prosto i głupio, a tak pięknie, tak pięknie...
I potem znów uczyłam się wierzyć.

środa, 4 maja 2011

Lord, my body is being a good friend to me

Znów czytam cykl Diuny. Nie ma wiosny, a już na pewno lata, żebym nie czytała i nie myślała o tym.
Popijam kawą samotny poranek i marzę, że w końcu zacznę coś robić. Mam tyle planów... Być może to właśnie mnie powstrzymuje? A przecież wystarczy po prostu zacząć.
Śmieszne rzeczy dzieją się ostatnio w mojej muzyce - zaraziłam Piotra Catem Stevensem przez wspólne obejrzenie "Harolda i Maude", a teraz on mnie zaraził tą muzyką.
Właśnie wróciliśmy z gór. Towarzystwo świetnie się znalazło we własnym towarzystwie, więc wyjazd był nad zwyczaj udany.
Chciałabym wybrać się z tymi książkami gdzieś daleko od miłości i obowiązków. Może nuda wpędziłaby mnie w nastrój do pracy?
A przecież jedna z pierwszych nauk Diuny mówi, że nastrój ma się jedynie na rzeczy przyjemne - wyzwania podejmuje się po prostu wtedy, gdy stają przed nami, bo tak należy. Będę posłuszna Gurneyowi Halleckowi?

sobota, 23 kwietnia 2011

Green

No i proszę. Olałam kolejnego bloga.
Od dość dawna nic nie napisałam.
A właściwie to po prostu jedyny blog, którego chce mi się utrzymywać jest na lastfm.pl
Tęsknię za pisaniem, ale ono jakoś nie przychodzi. Czasem czuję, że moje studia ukradły mi pisanie, bo kiedy piszę, to już prawie tylko na studia...
Miałam polecać różne rzeczy na tym blogu. Niech będzie: polecam Soykę i jego cudne sonety Shakespeare'a w lekko jazzowych aranżacjach. I "Wiedzę radosną" Nietzschego, bez której nie sposób uwolnić się od tych morderczo przygnębiających świąt. A na koniec jak najwięcej cudownie jasnych wierszy Harasymowicza...